W czasie gdy niemal na całym świecie ludzie przeżywają bardzo trudne chwile w związku z chorobą, która rozprzestrzenia się błyskawicznie i zbiera straszliwe żniwo, trudno  znaleźć słowa, które rozproszyłyby lęk i wniosły nadzieje. Tym bardziej że nawet najmądrzejsi nie wiedzą, jakie skutki ta katastrofa przyniesie całej ludzkości i jak długo potrwa. Tylko szaleniec może bezmyślnie się uśmiechać i obojętnie patrzeć na umierających samotnie, bez możliwości spotkania z rodziną, przyjęcia sakramentów. Trudno się uśmiechnąć i podsunąć pewnik, na którym można byłoby się oprzeć.

Kiedyś rozmawiałem z jednym z moich kolegów, który posługiwał jako kapelan w szpitalu. Zaprzyjaźnił się tam z rodziną kilkuletniej dziewczynki, która ciężko chorowała i wiele miesięcy spędzała w szpitalu. Codziennie przychodzili do niej rodzice i rodzeństwo. Gdy pewnego razu mój kolega wszedł do sali, w której leżała dziewczynka, okazało się, że już jej nie ma, odeszła. Przy łóżku stała cała rodziny, wszyscy cicho płakali. Najpierw szukał jakiś słów, by ich pocieszyć, ale nie znalazł żadnych. Potem sam cicho zaczął płakać razem z nimi. Zrozumiał, że tu potrzebne były tylko jego obecność i jego łzy.

Niestety, fizyczna obecność przy cierpiących jest dzisiaj ograniczona do minimum. Ale wierzący są w komfortowej sytuacji, bo wierzą w świat duchowy, który nie ma granic. Możemy być przy tych, którzy cierpią w tych dniach najbardziej, płakać wraz z nimi i wołać pokornymi słowami: „Panie Jezu Chryste, Synu Boga Żywego, zmiłuj się nad nami, grzesznymi”.

Za wszystkich zaś, których ta choroba zabrała w Polsce, Włoszech, Niemczech, Francji i innych krajach, wołajmy: „Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci. Amen”.